Chyba nikt się nie spodziewał, że „Basen Narodowy” nabierze nowego znaczenia. Prawie dwa lata temu odwołano mecz piłkarski Polska – Anglia, bo organizator zapomniał zamknąć dach. W efekcie ulewa zalała murawę. Wstyd na cały świat!
Tym razem obyło się bez wpadki. Bez problemów został zorganizowany prestiżowy Puchar Świata w windsurfingu (pod nazwą Windsurfing na Narodowym) – ostatni raz w Polsce zawody Professional Windsurfers Association były 10 lat temu.
Na Stadionie Narodowym w Warszawie postawiono 34 wiatraki, które wytworzyły sztuczny wiatr wiejący z prędkością blisko 70 km/h (38 węzłów)! Na płycie stworzono ogromny basen o długości 90 metrów i szerokości 33 m. Mieściło się w nim aż trzy tysiące metrów sześciennych wody. W pustym basenie mogłoby stać obok siebie 20 myśliwców F16, 80 tirów, jak również trzy promy kosmiczne. Imponujące, prawda?
Jeszcze w marcu mówiło się, że podczas tej imprezy będzie 80 tysięcy widzów. Skończyło się na 40 tysiącach, co jest i tak niezłą frekwencją. Bądźmy szczerzy. W Polsce najpopularniejszym sportem jest piłka nożna i to się chyba już nigdy nie zmieni… Łatwiej kopnąć piłkę do bramki, niż utrzymać równowagę na desce windsurfingowej.
Impreza trwała trzy dni. Pierwszego dnia można było zobaczyć treningi i eliminacje (slalom, freestyle, jump). Drugi dzień to była główna część zawodów z pięcioma finałami mężczyzn i kobiet. Trzeci, to typowo rodzinny dzień, pokazy flyboardu, jetski, narciarstwa wodnego, i to, na co najbardziej czekałem – zawody wakeboardowe King of the Stadium!
Opiszę swoje piątkowe i niedzielne wrażenia. Sobotę opuściłem, poniżej napiszę dlaczego.
Odczucia z piątku miałem mieszane. I nie tylko dlatego, że eliminacje rozpoczęły się z godzinnym opóźnieniem – to akurat dało się przeżyć. Bardziej wkurzały mnie wiatraki, które skutecznie zagłuszyły spikerów komentujących to, co dzieje się na basenie. Był taki harmider, że nie dało się normalnie porozmawiać z osobą towarzyszącą.
Eliminacje do slalomu i freestyle minęły mi szybko. Przyszedł czas na konkurencje jump – windsurfer musiał najechać na skocznię i w locie pokazać triki z deską. Wychodziło im to średnio na jeża. Po sposobie pływania i minach windsurferów można było stwierdzić, że sztuczny wiatr im nie leży. Nie mogli go wyczuć. Basen był za krótki (kilku zawodników zaliczyło gleby na beton) oraz płytki, a dodatkowo był problem ze skocznią – nie wszyscy zawodnicy płynnie na nią napływali. Przez to zawody były mało widowiskowe i mnie nie porwały. Być może dlatego, że dawno nie ślizgałem się na windsurfingu, bo ostatnio mam zajawkę na wake’a (przeczytaj o moich pierwszych wrażeniach na wake’u).
Po piątkowym, lekkim rozczarowaniu, nie pojechałem w sobotę na Stadion Narodowy. Zagościłem za to w niedzielę – czekając z wywieszonym jęzorem na zawody wakeboardowe.
Windsurfing w Polsce jest z pewnością bardziej popularny, niż wakeboard. To się jednak powoli zmienia. Z roku na rok jak grzyby po deszczu otwierane są kolejne wakeparki.
Wisienką na torcie był pokaz flyboardu (to kolejny sport, który chcę spróbować) oraz zawody wakeboardowe King of the Stadium! Wreszcie ożyłem, z zapartym tchem oglądałem akrobacje wakeboardzistów w powietrzu. Na szczęście wiatraki były wyłączone, więc można było na spokojnie porozmawiać o trikach. Ta konkurencja porwała nie tylko mnie, ale i publiczność. W przerwie przed finałem kilku riderów popisywało się ślizgami w tenisówkach na wakeskate’cie – jest to bliźniacza dyscyplina wakeboardu. Ten sport to dopiero musi być mega trudny!
Wracając do finału KOTS! Co ciekawe zawody wygrał Polak, Mateusz „Warzywo” Wawrzyniak – małolat zgarnął 2000 euro. „Nie spodziewałem się zwycięstwa, to było dla mnie totalne zaskoczenie. Traktowałem te zawody jako kolejne doświadczenie, a tu taka niespodzianka” – powiedział specjalnie dla mikeway.pl Mateusz, który zdobył koronę króla Stadionu Narodowego. W finale wygrał z Niemcem, Tobiasem Michelem.
Cieszę się, że minusy nie przysłoniły mi plusów na tej imprezie. Zorganizowanie tego typu zawodów sportowych było wyzwaniem dla organizatorów. Jestem za tym, aby promować sporty wodne w każdej postaci. W przyszłości chętnie bym zobaczył zawody kite’a. Co tam kite! Czekam na koszykarski mecz NBA na Stadionie Narodowym w Warszawie. Cena biletu nie grałaby roli…
Jeżeli spodobała Ci się publikacja: polub fan page.
Dzięki!