Filipiński zarazek
Poranna wyprawa na jednośladach opóźniła się niestety o kilka godzin – w nocy przeżywałem horror z bólem brzucha. Filipińska flora bakteryjna ewidentnie mi nie służy – w zeszłym roku trafiłem do szpitala pod kroplówkę. W tym z resztą też, ale tę opowieść zostawię na kolejne teksty.
Nie mogłem zasnąć w nocy, makabrycznie rwał mnie brzuch, pociłem się, ledwo oddychałem, często chodziłem do świątyni dumania. Po głowie chodziły mi następujące myśli: na cholerę tutaj przyleciałem, po co mi to było, mam dość, chcę wracać do Polski, nie chcę już tych Filipin, nie za taką cenę, dajcie mi wszyscy święty spokój. Tak, miałem mały kryzys… Kurka wodna! Człowiek leci na wakacje na drugi koniec świata – planuje, organizuje, szczepi się, łyka probiotyki, dopina wszystko na ostatni guzik, unika filipińskiego jedzenia, a tutaj jakaś paskudna bakteria musi się wtrącać w nie swoje sprawy. Nie czułem się na tyle źle, aby wzywać lekarza, ani na tyle dobrze, aby móc spokojnie zasnąć. Męczarnia z brzuchem trwała do piątej nad ranem. Pomogło wypicie dwóch litrów wody oraz…loperamid. Dopiero około godziny 13-stej następnego doszedłem do siebie. Zjadłem lekkie śniadanie (ryż, banan, woda) i ruszyłem z Michałem zrealizować plan podróży. Jaki? Pisałem o tym w tym tekście: Polowanie na Filipińskich szamanów.
Wodospad Lugnason
Filipińczycy próbują zarobić na turystach praktycznie na każdym kroku. Nie inaczej było i tym razem. Po dojechaniu do wodospadu Lugnason czekało na nas kilku chłopaczków, którzy chętnie wcielali się w rolę turystycznych przewodników. Tubylcy bez problemu rozpoznali nasz ojczysty język i zaczęli dukać proste słowa: dzieeeeen dobrrrrrrrry, dobrze, dobrze.
Stwierdzamy z Michałem, że skorzystamy z usług jednego z nich dla własnego bezpieczeństwa.
Wyobraź sobie, że stoisz schowany w dżungli na wysokości siedmiu metrów nad wodospadem. W ręku trzymasz linę, która jest ledwo przywiązana do drzewa. Masz lęk wysokości, ale wiesz, że jeżeli skoczysz to będziesz z siebie dumny. Zastanawiasz się, w którym momencie puścić linę, aby bezpiecznie wylądować w turkusowej wodzie. Nogi masz z waty, serce nie bije, a wali jakby miało zaraz wylecieć z klatki piersiowej, ręce ci się trzęsą, czujesz jak krople potu spływają ci po twarzy, masz szczękościsk. Co robisz? Nie masz wyjścia, musisz skoczyć. Przecież nie będziesz miękką bułą, która wymięknie. Właśnie takie mieliśmy z Michałem dylematy przed swoimi pierwszymi skokami z wysokiego wodospadu Lugnason.
Zobaczcie wszystkie skoki z wodospadu Lungason:
Wodospad Cambugahay
To jeden z najpopularniejszych wodospadów na wyspie Siquijor. Miło spędzają tutaj czas turyści jak i Filipińczycy. Wodospad składa się z trzech poziomów. Praktycznie każdy znajdzie coś dla siebie. Wybraliśmy z Michałem trzeci, najwyższy poziom. Przy wodospadzie siedzi filipiński małolat, który pobiera opłaty za skoki do wody. Koszt to 50 pesos za możliwość nielimitowanych skoków. Wodospad Cambugahay nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Potraktowałem to miejsce jako turystyczną ciekawostkę, bez większych emocji.
Skok do wody z ponad 10 metrów na plaży Salagdoong…
Największą atrakcją na wyspie Siquijor jest klif, który ma ponad 10 metrów wysokości. Pędziliśmy na skuterach jak szaleni, aby zdążyć z niego skoczyć przed zachodem słońca. Dojechaliśmy na czas, jednak klif był niestety zamknięty. Jedyne co udało mi się zrobić to stanąć na krawędzi betonowej „deski” i popatrzeć w dół. W sekundę zrobiło mi się czarno przed oczami. Pewnie bym skoczył z klifu. Żałuję, że nie było takiej możliwości. A Michał? Był blady jak ściana.
Zwinęliśmy manatki i stwierdziliśmy, że wracamy do hostelu. Mieliśmy do przejechania przez dżunglę prawie 40 kilometrów. Było ciemno, zimno, niebezpiecznie.
Zatrzymaliśmy się na chwilę, aby posłuchać odgłosy dzikiej przyrody. Wrażenie było nie z tej ziemi. Niestety nie uwieczniłem tej chwili na smartfonie, została ona w głowie.
W kolejnym tekście z wyprawy na Filipinach opiszę subwing na Siquijor.